fbpx

Natchnieniem do przemyśleń stała się czytana ostatnio książka „Terror EKO żelków”. Ponieważ jakość śniadaniówki mojego syna zawsze była dla mnie lekkim zmartwieniem, pomyślałam że ta opowieść trochę podniesie mnie na duchu ;-).

Nie wiem, czy takich właśnie informacji oczekujecie, ale nie należę do typu matek, które, cytując słowa autorki wyżej wspomnianej książki, przygotowują dziecku „śniadanie składające się z kawałków obranych ręcznie marchewek, cienko pokrojonego ogórka oraz organicznego indyka z humusem, zawinięte w razową tortillę”. Co ważniejsze, nie zmuszam do takich akcji swoich pacjentów. No chyba, że ktoś ma ochotę – wtedy „czapki z głów” :-).

Dlaczego nie serwuję takich rzeczy mojemu dziecku? Z kilku powodów.

Po pierwsze czas. Czas poranny biegnie jakoś inaczej. Tu każda minuta jest skrupulatnie rozplanowana, choć nie jesteśmy zwolennikami szybkich śniadań. Na to zawsze przeznaczamy trochę czasu w napiętym planie poranka, więc na artystyczne przygotowanie drugiego śniadania nie starcza już czasu.

Po drugie, artystyczne ułożenie pokarmów, które czasem oglądam na Instagramie, w przypadku mojego syna trwa kilkanaście sekund. Przed zapakowaniem śniadaniówki do plecaka musi sprawdzić jej zawartość, oglądając dokładnie wszystkie produkty. Stanu śniadaniówki po ponownym włożeniu nie skomentuję. Do artyzmu mu daleko.

Po trzecie, wyrafinowany gust kulinarny. Moje dziecko, jak większość z którymi mam do czynienia, najbardziej lubi rzeczy, które już kiedyś jadło. Nowości serwuję mu w domu, kiedy mamy trochę czasu na rozmowę o chorobach dietozależnych (uwielbia o tym rozmawiać) i poszerzaniu horyzontów smakowych i kulturowych.

Co w takim razie znajduje się w jego śniadaniówce?

Kanapka – z ciemnego lub jasnego chleba, z serem białym lub żółtym, szynką lub kiełbasą. Próbuję go przekonać do pieczonych mięs, ale na razie bez skutku. Do kanapki pakuję warzywa: sałatę, ogórka, paprykę, rzodkiewkę, szczypiorek – co akurat mam w lodówce. Jeśli wyjątkowo jest kanapka z kiełbasą, którą syn uwielbia, wtedy mogą zapakować naprawdę sporo warzyw :-).

Owoc – tych lubi większość, więc mam pole do popisu, szczególnie w sezonie na nasze, polskie pyszne owoce. Przyznaję się bez bicia, że kroję mu większe owoce na mniejsze kawałki, wtedy jest większa szansa, że zostaną zjedzone w większości.

Marchewka pokrojona w paseczki. Może nie codziennie, ale bardzo często. Korzystam z tego, że syn jest fanem marchewek, a poza tym chce dbać o wzrok, bo kocha książki :-).

Czasem coś słodkiego (tak, tak!) lub ryżowe wafelki. Najczęściej robię coś sama, jakieś ciasteczka, przekąski, ale zdarzają się też takie dni, że dostaje np. Oreo – sztuk dwie – po jednym dla siebie i przyjaciela. Do tego garść orzechów. Zasada jest taka – dopiero jak zjesz orzechy, możesz sięgnąć po słodkości.

Koniec. O wodzie nawet nie wspominam, bo to oczywiste.

Więcej naprawdę nie wciśnie. O 7.30 je w domu śniadanie, o 10.40 mają 10 minut na drugie śniadanie, o 13.30 je obiad szkolny, a o 15.30 dopycha obiadem u babci. Głodny nie chodzi :-).