Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o czymś, w co bardzo długo kompletnie nie wierzyłam, a co pomogło mi w cięższych chwilach i zapoczątkowało wprowadzenie do mojego życia większej ilości spokoju, relaksu i (częściowego przynajmniej) poukładania myśli.
Chi Kung lub pisany inaczej Qigong. Są to, określane laicko (niech wybaczą mi wszyscy profesjonaliści), chińskie powolne ćwiczenia, które łączą ze sobą ruch, oddech i spokojny umysł.
Mój mąż, zwolennik takich praktyk, namawiał mnie już od dłuższego czasu, żebym spróbowała ćwiczyć razem z nim, ale ja byłam sceptyczna (i trochę leniwa), więc długo nie dawałam się namówić (za wyjątek można tu uznać jeden mój występ na bałtyckiej plaży, po troszkę zbyt dużej ilości wina z beczki :-)).
Jednak po kilku sytuacjach, kiedy poczułam, że wzięłam na siebie chyba za dużo obowiązków i poczułam się trochę jak chomik biegający w kółko, idąc drogą, że tonący brzytwy się chwyta, postanowiłam spróbować. I ku mojemu zdziwieniu poczułam się lepiej. Nie było to oczywiście antidotum na wszystko, raczej jeden z elementów, który w dłuższej perspektywie pozwolił mi wrócić do równowagi.
Qigong to pojęcie bardzo szerokie, obejmujące wiele różnych praktyk, a mąż wybrał dla mnie coś, co nazywa się „Osiem kawałków brokatu”. Już sama nazwa brzmi pięknie!
Praktyka ta składa się, jak sama nazwa wskazuje, z ośmiu różnych ćwiczeń, które wykonujemy w wolnym tempie określoną ilość razy. Ważne przy tym jest rozluźnienie ciała i koncentracja na oddechu. Nie będę tu opisywać każdego ćwiczenia po kolei, bo w przypadku chęci spróbowania można je łatwo znaleźć w książkach lub w sieci, zresztą z tego co wiem, jest wiele wersji tego ćwiczenia.
Co mi daje ta praktyka? Ciężko powiedzieć :-). Według teorii, są to ćwiczenia, które mają rozruszać wszystkie mięśnie i stawy, a także masować narządy wewnętrzne. W praktyce wycisza, rozluźnia, pomaga na koncentrowaniu się na tu i teraz.
Co jest ważne? Systematyczność i cierpliwość. Z tymi cechami jest u mnie wyjątkowo ciężko, ale pracuję nad tym i widzę już pewne (niewielkie) postępy.
Początkowo koncentrowałam się głównie na nauce ruchów i zachowaniu jako takiej płynności. Mój umysł był tym całkowicie zaabsorbowany. Jednak z czasem, kiedy opanowałam już techniczną stronę ćwiczeń, nadeszła pora na czysty umysł. I tu jest cały szkopuł. Kiedy wykonywałam powolne ćwiczenia, ilość myśli przelatujących przez moją głowę osiągała monstrualną liczbę. Wcześniej nie zdawałam sobie nawet sprawy, że mam tyle przemyśleń i spraw do rozważenia :-).
Ale z czasem jest coraz lepiej. Myśli jest jakby mniej, a jeśli się już pojawiają, to pozwalam im „przemknąć” przez głowę i uciec. Mam wrażenie, że moje ruchy są coraz bardziej płynne, a ciało rozluźnione. Co więcej, rozluźnione mięśnie pozostają ze mną często na dłużej. W ciągu dnia jestem spokojniejsza. Gdy na jakiś czas zarzuciłam ćwiczenia (lenistwo!), poczułam się dużo gorzej w ciągu dnia.
Co mogę doradzić? Warto spróbować. Ćwiczenia takie na pewno nie zaszkodzą, a może pomogą w osiągnięciu emocjonalnej równowagi i wprowadzą więcej spokoju do naszego zaganianego życia.